Misja -
przeprowadzenie jachtu Carpe Diem .
Z Radzynia Podlaskiego wyjeżdżamy 13 listopada o godz.12.30. Przez
całą drogę do przejścia granicznego w Barwinku towarzyszą nam opady
deszczu ze śniegiem. W Słowacji przychodzi nam do głowy szalony pomysł
aby zaprogramować GPS, tak by zaprowadził nas do przejścia granicznego
z Węgrami najkrótrzymi niepłatnymi drogami. No to GPS nas poprowadził,
a
co najeżdziliśmy się po górach, to nasze. Przy wjeżdzie na drugą górę
(ok. 0,5 godz. wjazdu) postanawiamy, że w dalszych etapach naszej trasy
nie stosujemy żadnych skrótów. W Słowacji i na Węgrzech drogi suche, a
Chorwacja przywitała nas deszczem i tak wycieraczki pracowały przez
90% drogi. Przez część Chorwacji jedziemy już za dnia i możemy
podziwiać mimo zachmurzenia i opadów wspaniałe widoki i efektowne
przejazdy przez tunele. Zastanawiającym wydaje się nam - jak w tak
krótkim czasie potrafili Chorwaci zbudować tyle kilometrów autostrad?
GPS mimo, że kupiony w przededniu wyjazdu a wyposażony w najnowsze mapy
pokazuje miejscami brak drogi a my "płyniemy piekną autostradą" -
takie mają tam tempo budowy dróg, że informatycy nie nadążają ze
zmianami na mapach.
O 10.13 OPEL naszego kapitana Ryszarda "rzuca kotwicę" na 9 dni w
Marine SANGULIN. Nad Biogradem wiszą czarne chmury, ale jak pięknie na
ich tle prezentują się białe jachty.
Po
południu ubrani w ciepłe
kurtki, czapki i kaptury idziemy zwiedzać Biograd na Moru, a wieczorem
wstępujemy do konoby (bar, pab) o nazwie "IN VINO VERITAS" u Bośka
k/kościoła (ok.20m.)
Mają bardzo liberalną ustawę "o wychowaniu w
trzeźwości" a może wcale takiej ustawy nie mają. Gospodarze serwują
zamówioną rakiję (bardzo nam smakuje). Poznajemy egzotycznie
wyglądającego Chorwata, który z papierosem rozstawał się na krótką
chwilę.
Z
Milanem, bo tak miał na imię, zaczynamy rozmawiać w ojczystych
językach - ale jakoś się nie klei. Zadaję pytanie - "sprechen Sie
deutsch?" -
na co Milan jakby od niechcenia - "ja naturlich". No to żeśmy sobie
nieco
"poszprechali".
Zamówiliśmy następną kolejkę rakiji i po marynowanych sardynkach
poprosiliśmy o żółty ser, po czym na stole pojawiła się cienko
pokrojona szynka (ala parmeńska) z oliwkami.
15 listopada północny wiatr przegnał ciemne chmury, ale wiał za to
zimnym arktycznym powietrzem. Z Ryszardem idę do Kapitanatu dokonać
czynności administracyjnych związanych z wypłynięciem z
portu. Dowiadujemy się, że może być sztorm. SMS-owe informacje pogodowe
od synów Ryszarda (Piotra i Grzegorza) potwierdzają na Adriatyku silne
wiatry. Pozostajemy w Biogradzie - przy ładnej pogodzie robimy sesję
zdjęciowa. Dwóch kolegów kupuje zimowe czapki i rękawiczki.
16 listopada po śniadaniu szykujemy się do wypłynięcia. Bosaki
przygotowane do ochrony burt, cumy gotowe do oddania, a tu
niespodzianka - silnik nie chce "zaskoczyć". Krzysztof wymienia mu "co
nieco", ucina sobie z nim pogawędkę, namawiając aby zechciał popracować
- a on nic. Wzywamy do pomocy szefa firmy naprawiającej silniki VOLVO
PENTA - i nic. Może zrobić remont za 2 500 euro. I tym sposobem
spędzamy
następny dzień w Biogradzie.
17 listopada - prosimy o pomoc mechanika
z warsztatu samochodowego i
o dziwo silnik odpala. Mimo obaw co do dotychczasowego jego zachowania
wypływamy. 13.45 odbijamy od keji i na silniku opuszczamy Biograd przy
sile wiatru 3 st.B. Płyniemy na południe, a po godzinie wiatr osiąga
6-7
st. B.
Kurs
wyznaczamy na wyspę Żyrie. Carpe Diem na wysokiej fali
zachowuje się wspaniale, fale od dzoibu i od rufy "waży sobie lekce"
zaś przy bocznej fali balast z dużego wychylenia sprowadza jacht do
pozycji wyprostnej. O godz. 16 robi się ciemno co pozwala śledzić lampy
sygnalizacyjne, a o godz. 19 cumujemy na bojce w jednej z
zatok. Cook - Jacek przygotował na kolację zakupioną jeszcze w
Biogradzie
rybę,
a raczej zestaw ryb, bo było ich kilka gatunków.
ciąg dalszy relacji ...
|
|